- 0,5 kg mąki
- 3 łyżki cukru pudru + do posypania
- 5 żółtek
- 3-4 łyżek kwaśnej śmietany
- łyżka spirytusu
- łyżka rozpuszczonego masła
- skórka z pomarańczy (opcjonalnie)
- olej/smalec
Mąkę przesiewamy przez sitko, dodajemy cukier puder i mieszamy. Następnie dodajemy śmietanę, spirytus i otartą, drobniutko posiekaną skórkę z cytryny, wyrabiamy chwilę i dodajemy pomału żółtka. Ugniatamy, aż ciasto będzie dość elastyczne, gdyby było zbyt gumowe dodajmy roztopione masło (ja dodaję zawsze) i ponownie zagniatamy do całkowitego połączenia składników. Ciasto dzielimy na porcje i na blacie podsypanym mąką zaczynamy wałkować. Ja każdą porcję wałkuję na płasko, następnie wycinam z niego paski i ponownie rozwałkowuje je na cieniusieńkie, prawie przezroczyste płatki, następnie tnę na mniejsze kawałki. Po środku, nożem nacinamy każdego faworka i przewlekamy jeden koniec przez powstałą dziurkę. Olej rozgrzewamy na małym ogniu i na takim zostawiamy, inaczej faworki będą się paliły. Ja lubię jak mają lekko złocisty kolor, do tego wystarczy kilkanaście sekund w dobrze nagrzanym oleju (nigdy nie mierzyłam dokładnej temperatury). Jeśli wolicie, żeby faworki były białe, smażcie je na malutkim ogniu, ale chwilę dłużej. Jeśli za mocno rozgrzejemy olej i pierwsze faworki się przypalą, dolewamy trochę świeżego oleju i zmniejszamy ogień. Faworki wyjmujemy z tłuszczu łyżką cedzakową i przekładamy na talerz wyłożony ręcznikiem papierowym. Następnie układamy na talerzu partiami i posypujemy obficie cukrem pudrem.
Uwaga: To ciężka praca. Ramiona po 2h wałkowania bolą mnie przez dwa dni, a na co dzień noszę dwoje dzieci na rękach - niby ręce powinnam mieć silne:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz